środa, 23 marca 2016

Richard Flanagan "Klaśnięcie jednej dłoni"


Tasmania - wyspa znajdująca się w linii prostej 16 tysięcy kilometrów od Polski, na południe od wybrzeży Australii; dalej na południe jest już tylko Antarktyda. To kraina najlepszej na świecie whisky, ostryg spożywanych przez smakoszy stojących po kolana w morskiej wodzie i śnieżnobiałej Wineglass Bay – jednej z najpiękniejszych plaż świata. Jednak Flanagan w „Klaśnięciu jednej dłoni” zabiera nas do Tasmanii rozkopanej, z robotniczymi hotelami, oplatanej przewodami elektrycznymi, zimnej, niegościnnej i smaganej wiatrem. Nie towarzyszymy turystom, lecz uchodźcom ze Słowenii – Bojanowi Bulohowi i jego córce Sonji.

Akcja powieści rozpoczyna się w 1954 roku w osadzie Butlers Gorge na Tasmanii, kiedy Maria Buloh wychodzi z domu z walizką w śnieżycę, zostawiając płaczącą w chacie córkę Sonię i męża Bojana, pijącego w knajpie. Maria i Bojan są uchodźcami wojennymi i przeżyli „potworności, których nie można ubrać w żadną historię”. Przeżyli, choć w środku są martwi. Maria odchodzi. Bojan pozostaje z wiedzą o tym, że „ludzie to bestie”:

„Mógłby płakać, ale wierzył, że łzy są dla żywych tym samym, czym kwiaty dla zmarłych: dowodem na daremność uczuć”.

Pije i bije swoją córkę, aby jej tę wiedzę w jakiś sposób przekazać.

Sonja dobrze odrabia swoją lekcję – uczy się, że nie może płakać, jej miłość do ojca przemienia się w nienawiść a nienawiść w pustkę; uprzedmiotowiona Sonja staje się nierzeczywista.
Sonja i Bojan dostają szansę na odrodzenie. Bojan zakochuje się w Jean i razem z Sonją zamieszkuje na jej farmie, gdzie zbierają jabłka, z których robią jabłecznik. Jednak ojciec i córka przez wcześniejsze doświadczenia są pełni lęku i nie wierzą w miłość. Pewnego dnia Sonja widzi Jean i Bojana leżących na wysokim drewnianym łóżku i skąpanych w słońcu.

„Pomyślała, że biją od nich wielkie odprężenie i szczęście, że tutaj Jean i ojciec znaleźli oazę spokoju. Dotąd Sonja wielokrotnie przynosiła herbatę do sypialni, czasem nawet rozmawiała przez chwilę, ale wstydziła się Jean, więc zawsze wychodziła szybko pod byle pretekstem. Lecz tego ranka uświadomiła sobie, że jej nieśmiałość znikła, że najbardziej na świecie pragnie w tej chwili dołączyć do nich w tej oazie, wdrapać się na wysokie drewniane łóżko z Bojanem i Jean i poczuć tę rzekę światła rozlewającą się dokoła. Podniosła oczy na Jean, a ta odgarnęła kołdrę zapraszająco i Sonja ruszyła, znalazła się o krok od ciepłych rozmarzonych objęć, lecz nagle Bojan, poza polem widzenia Jean, pokręcił głową i przepędził córkę machnięciem ręki.

Dwa drobne gesty, nic więcej. A jednak rozdzierające.”

Bojan Buloh, jako imigrant ze Słowenii, jest przez Australijczyków nazywany "bambo". Pracuje ciężko przy budowie elektrowni i stać go tylko na "bambo-klitkę". Sonja, w zamian za wyrzeczenie się swojej tożsamości, ma co najwyżej szansę na zamaskowanie się w australijskiej klasie średniej. Nie jest w stanie nikomu zaufać, otworzyć się przed drugim człowiekiem. Jako dorosła kobieta mieszka w Sydney, gdzie ma kontrolę nad maską:

„Sydney gwarantowało stabilną pracę i integralność osoby o nazwisku Sonja Buloh, którą stworzyła. Tasmania była wiatrem”.

Decyduje się jednak wrócić na Tasmanię. Zrzuca maskę, traci kontrolę i wystawia się na wiatr. Czuje, że – mówiąc paradoksalnym językiem mitu – musi stracić życie, aby je odzyskać. Pod czarną, spaloną ziemią, wśród „nagich szkieletów drzew” Sonja zauważa „zielone pędy zapowiadające przyszły las”.

Bojan również przeżywa sytuację mityczną. Jedzie do Sonji, ale w lesie zbacza z wyznaczonej trasy, aby odwiedzić miejsce, w którym kiedyś budował tamę. Właśnie w tym momencie tama pęka i Bojan w swoim starym, wiernym, rozklekotanym samochodzie mierzy się z żywiołem. Kieruje swój samochód wprost na pędzącą falę. Musi zginąć, aby się odrodzić. Musi zrozumieć, że te potworności, które stały się jego udziałem, przeżywają wszyscy. Kiedy spojrzy na życie z perspektywy mitologicznej, może zobaczyć niewinność w zbrodni i porozumi się z Sonją bez słów.

Mowa jest kolejnym wielkim tematem tej powieści. Flanagan często posługuje się środkami językowymi właściwymi poezji. Używa metafor zestawiających przeżycia wewnętrzne człowieka ze zjawiskami ze świata natury. Ale język ma też istotny wpływ na życie Sonji i Bojana. Trudno uniknąć tego tematu w powieści o emigrantach. Chociaż Bojan zna dwa języki: słoweński i angielski, to pierwszy z nich jest już martwy, a drugi nigdy nie będzie żywy, nigdy nie stanie się jego językiem, zawsze będzie mu brakować słów, aby wyrazić to, co jest dla niego istotne. Sonja w pewnym momencie mówi, że „są rzeczy, które znaczą więcej niż słowa”, na co poruszony ojciec odpowiada jej w taki sposób:

„Łatwo ci tak mówić, bo znasz wiele słów (…). Znajdujesz mowę. A ja tracę. Nigdy nie starczało mi słów, coby powiedzieć ludziom, jak myślę i czuję. Nigdy nie starczało mi słów, coby znaleźć dobrą robotę”.

Ale Sonja również nie ma słów do opisania swoich przeżyć wewnętrznych. Uważa, że słowa są w tej materii niewiarygodne. Często nuci słoweńską kołysankę, którą śpiewała jej matka, ale i tu słowa nie niosą ze sobą sensu. Jedynie ich brzmienie i melodia wyrażają emocje.

„Klaśnięcie jednej dłoni” to przede wszystkim powieść o uczuciach. Dzięki temu, mimo że po angielsku została wydana prawie 20 lat temu, pozostaje aktualna. Uważam ją za ważny głos w sprawie syryjskich emigrantów, bo po jej przeczytaniu nie będziemy już mogli dystansować się wobec uchodźców, spoglądając na nich tylko przez pryzmat ekonomii. Być może wtedy użyjemy empatii. 

Paweł Niesiołowski

wtorek, 22 marca 2016

Anna Dziewit-Meller "Góra Tajget"


Do końca stycznia w Pałacu Opatów w Oliwie trwała wystawa „Dybuk. Na pograniczu dwóch światów”. Wśród całego bogactwa prac znalazła się makieta obozu koncentracyjnego wykonana z klocków lego. Zbigniew Libera poprzez swoją budowlę chciał wyrazić sprzeciw wobec banalizacji Holocaustu. Podobnej krytyki podjęła się Anna Dziewit-Meller w powieści „Góra Tajget”.
Sebastian to młody Ślązak, właściciel dobrze prosperującej apteki. Od czasu pojawienia się na świecie córki, popadł w paniczny lęk o zdrowie i życie dziecka. Jego codzienną rutynę przerwała rozmowa z emerytowanym nauczycielem - Zgierskim, który swojego dawnego ucznia zaangażował w upamiętnienie zapomnianej zbrodni. Jest to moment, w którym bliżej poznajemy historię kilku bohaterów związanych z “projektem ekonomicznym” nazistów czyli akcją T4 na Śląsku. Były to odgórnie zaplanowane zabójstwa małych dzieci, których cechy charakteru (niesforność) lub problemy zdrowotne (wada wzroku) kwalifikowały do przebywania w szpitalu, a w efekcie do uśmiercenia poprzez podanie trucizny.      
Akcja książki rozgrywa się na dwóch płaszczyznach – dzisiejszej i historycznej. Żyjący współcześnie Sebastian i jego żona zupełnie nie są świadomi, jak los ich rodzin został silnie uwarunkowany wydarzeniami z okresu II wojny światowej. Ciotka okazuje się ofiarą gwałtów żołnierzy Armii Czerwonej, a ojciec “pacjentem” nazistowskich lekarzy. Bardzo cenie współistnienie i przenikanie tych światów. Uświadamia mi to, że od historycznej traumy nie można uciec. Nie da się jej przykryć kolejnymi warstwami lat i udawać, że nie dotyczy mojej codzienności, że jest to sprawa IPN-u. Obserwując napięcia społeczne w Europie, nie mam cienia wątpliwości, że jest to kalka z przeszłości, że historia wraca. Autorka idzie jeszcze dalej. Tworzy przejmujące opisy trywializacji okrutnych faktów z naszej przeszłości. Prezydent miasta na prośbę Zgierskiego o stworzenie grobu dzieci-ofiar reaguje: „góra pieniędzy, miejskie inwestycje, wsparcie z budżetu, […] poważni bohaterowie, żołnierze wyklęci, AK i rocznica wybuchu Powstania. Wariaci, nieletni, czy to aby na pewno jest wizytówka miasta, będzie SPA, klienci (także z Niemiec!), czarny PR, odpływ gotówki. Patrzmy w przyszłość, nie oglądajmy się za siebie, niech trupy nie wypadają z szaf.”
Kwestia dzisiejszego funkcjonowania i rozumienia tragizmu ludzi poddanych masowej Zagładzie – jak dla mnie – jest jednym z najważniejszych zagadnień poruszonych w „Górze Tajget”. Wydaje się, że do tego tematu należy podchodzić z estymą i głęboką refleksją. Niestety nie zawsze tak jest. Dobrym przykładem są przewijające się w potocznym języku sformułowania „praca czyni wolnym” w odniesieniu do zarobkowania. Nadużywanie pojęć i symboli związanych z Holocaustem jest przesadą, spowszechnieniem i brakiem prawdziwego zrozumienia katastrofy człowieczeństwa.
Emocjonalne opisy przeżyć bohaterów wzruszają dogłębnie. Niestety momentami połączenie baśniowej konwencji z chłodem i surowością opisu nie przekonują mnie. Stworzenie takiej ambiwalencji wzmacnia “rażenie” siłą słowa - co jest dużą zaletą. Z drugiej strony Anna Dziewit-Meller w swojej narracji odbiega od kanonicznej powieści historycznej, której formę zachował Steve Sem-Sandberg w “Wybrańcach” - książce o tej samej akcji eksterminacyjnej przeprowadzonej w Austrii. Moim zdaniem szwedzki pisarz - dzięki takiej kompozycji - zdołał przekazać zdecydowanie więcej. To co wspaniałe w obu tych tekstach to szczere zaangażowanie i niezwykłe uwrażliwienie na krzywdę drugiego człowieka, w szczególności tego najsłabszego. 
Karolina Robak

wtorek, 15 marca 2016

"Niektórzy lubią poezję" - konkurs poetycki


Zapraszamy uczniów GASP, GAG i GLA do udziału w międzyszkolnym konkursie poetyckim „Niektórzy lubią poezję”. Zadaniem uczestników konkursu jest napisanie jednego wiersza na dowolny temat. Wiersz należy dostarczyć do nauczycieli bibliotekarzy do najbliższego piątku (18 marca 2016 r.). Organizatorem konkursu jest pomorski oddział Towarzystwa Nauczycieli Bibliotekarzy Szkół Polskich oraz Zespół Szkół Administracyjno-Ekonomicznych w Gdyni.