Sándor Márai urodził się w roku
1900 a zmarł w 1989. Można powiedzieć, że żył w dwóch całkowicie różnych światach
– tym sprzed II wojny światowej i tym po niej. W roli „świadka historii”
węgierski pisarz przypomina Czesława Miłosza. Bogactwo przeżyć poparte
metafizycznym namysłem przelewa na papier w klasycznej harmonii. Wcześniej
przeczytałem epickie „Wyznania patrycjusza”, tym razem sięgnąłem po „Dziennik”.
„Dziennik” Sándora Máraia
rozpoczyna się burzliwym rokiem 1943, który pisarz spędza na Węgrzech. Márai
wspomina chwile, kiedy czuł się szczęśliwy – co ciekawe w większości są to
momenty poddania się żywiołom natury – wodzie i słońcu. W tym stanie przypomina
on medytujących mnichów buddyjskich. Pośród morderstw, walk i wybuchów Márai ciągle
czyta i pisze – te czynności nadają sens jego życiu. Wiele mówi o dyscyplinie i
o pracy, w której pisarz niewiele różni się od szewca.
Po wojnie najdłużej przebywa we
Włoszech oraz w Stanach Zjednoczonych, przy czym wiele podróżuje, oddając się w
ten sposób kolejnej swojej pasji. Jego domem są wiedeńskie kawiarnie i
amerykańskie biblioteki:
„[…] amerykańskie biblioteki
zastępowały mi wszystko: dom, kawiarnię, życie towarzyskie; żywe, wielkoduszne amerykańskie
biblioteki, w których każdego dnia godzinami czułem się jak „w domu”, nie są to
bowiem muzea książek ani kwaśno pachnące seminaria, lecz domy, w których duch
polemizuje z duchem, może mu się sprzeciwić lub zgadzać się z nim. I nikt nie
przerywa, nie przywołuje do porządku, ani śladu snobizmu czy ogłupiającego
drylu. Biblioteka – mój dom!”
Poza biblioteką – bunt mas. Márai
starzeje się na peryferiach nowoczesnego świata, ale doskonale zdaje sobie
sprawę z tego, co się wokół niego dzieje. Jego kontestacje wywołują w czytelniku
nostalgię za przeszłością. Pisarz ślepnie – widzi mgliście na jedno oko – lecz wciąż czyta ulubione książki i próbuje opisać rzeczywistość. Przestaje na
chwilę po śmierci swojej ukochanej żony. Do końca – ślepą i głuchą, odżywianą
przez rurkę wsadzoną do nosa – trzymał ją za rękę. Sam był osłabiony przez choroby, myślał o samobójstwie, lecz dopóki ona żyła – nie mógł jej zostawić. Wciąż zadręczał się tym, czy aby zrobił dla niej wszystko, co możliwe. Przez całe życie pisał po to, żeby ona to przeczytała. Teraz ona umiera. Po jej śmierci czyta jej dzienniki, słyszy ją we snach. Nie chce kończyć życia w szpitalu – popełnia samobójstwo. Zazwyczaj człowiek nie dopuszcza do świadomości myśli o śmierci, chyba że traktuje ją jako abstrakcję. Lektura ostanich lat opisanych w "Dzienniku" Máraia zaraża śmiercią tu i teraz, czytelnika ogarnia smutek, to uczucie go przepełnia, rozlewa się na świat dookoła i zabarwia codzienność. Świat jest wtedy naprawdę piękny.
Paweł Niesiołowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz