Do mojego wyobrażenia o świecie – które jest dalekie od orwellowskiej prozy – coraz częściej przenika określenie obcy. Kulturowo, religijnie, narodowościowo... Książka Marty Szarejko „Zaduch. Reportaże o obcości” skazuje na to miano kolejną grupę – migrantów ze wsi do miasta.
Szesnastu młodych ludzi to szesnaście historii, które stanowią
szkielet budowy książki. Każdy z bohaterów został wychowany w małym miasteczku
lub przysiółku, które w dorosłym życiu zamienił na Warszawę, najczęściej
podążając za lepszym wykształceniem lub pracą. Przejęcie wzorców od mieszkających
dłużej w mieście, pozwoliło im na powolną adaptację. Motywy przeprowadzki i
sposób życia rozmówców były bardzo podobne. Dlatego, aby nadać kolorytu
wypowiedziom bohaterów, autorka postanowiła przypisać im jakieś cechy
szczególne. Poznajemy Tomasza od sprzątaczek, Annę od mezaliansu czy Katarzynę
od poczucia winy.
Uczucie, które nieodłącznie towarzyszyło prawie wszystkim
bohaterom to wstyd – pochodzenia, braków w edukacji, warunków ekonomicznych ich
rodzin. Największą stratą okazało się poczucie przynależności do miejsca –
nigdzie nie czują się jak u siebie, mają problem z własną tożsamością. Chórem
potrafili wyliczyć zalety przebywania w mieście, po czym uwypuklić jego wady, a
na dokładkę bezwzględnie skrytykować miejsce pochodzenia. W gąszczu zarzutów wobec
stylu życia na wsi pojawił się Michał od lazanii, który pewien siebie powiedział:
„No więc ja się nie wstydzę, ale też nie jestem dumny – nie wiem, jak można być
dumnym z pochodzenia, tak samo jak nie wiem, jak można się go wstydzić. Żadna
duma, żaden wstyd, przecież sam tego nie wybierasz.” Jestem wdzięczna mu za tę
myśl, bo jest jednym z niewielu promyków światła w ponurym pejzażu życia
migranta, który wyłania się z reportażu.
„Zaduch...” wywołuje we mnie mieszane uczucia. Z przyjemnością
sięgnęłam po tekst, który dotyczy polskich kwestii społecznych i bardzo
aktualnego tematu – wzmożonego napływu młodych ludzi do Warszawy. Rozczarowanie
przyszło dość szybko. W moim odczuciu reportaż Marty Szarejko nie jest
pełnowymiarowy, a raczej przyczynkarski. W większości bohaterowie powtarzają
się, prezentują zbliżone poglądy, pochodzą z podobnych rodzin. Taki dobór
stwarza bardzo subiektywny i nieprawdziwy obraz nowych mieszkańców stolicy.
Trudno się zgodzić, że prawie wszyscy z małych miejscowości są zacofani
cywilizacyjnie, dzieli ich przepaść kulturowa z rodowitymi mieszczanami i stale
czują się gorsi. Tym samym autorka wzmocniła stereotyp wsi – zacofanej,
niedawno zelektryfikowanej, w której wszyscy są po szkole podstawowej. Moim
zdaniem pisząc taką książkę ma się wielkie narzędzie pozwalające zminimalizować
uprzedzenia. Marta Szarejko z tego nie skorzystała. Wydaje mi się, że reportaż
byłby ciekawszy i w pełni rzetelny, gdyby znalazło się w nim miejsce na
wypowiedzi osób, czujących się dobrze w mieście, bez kompleksów patrzących na
siebie i swoje małomiasteczkowe rodziny. Warto byłoby również wzbogacić tekst o
wypowiedzi Warszawiaków (dla których w większości– jak przyznała autorka w
jednym z wywiadów – nie ma znaczenia pochodzenie mieszkańców stolicy). Pomimo
wielu zastrzeżeń do tekstu, uważam, że dziennikarka jest baczną obserwatorką
życia i ma świetne wyczucie w doborze tematów (jej poprzednie książki dotyczyły
bezdomnych i kobiet w trudnych sytuacjach życiowych). Wielkim atutem książki
jest skondensowany i konkretny język, nadający wyjątkową atmosferę.
Bohaterowie reportażu Marty Szarejko "zadusili" mnie swoim
stałym brakiem poczucia własnej wartości, niepewnością sytuacji, tęsknotą i
rozdarciem. Wszystkie stany emocjonalne, które im towarzyszą codziennie,
sprawiają, że czują się wykluczeni. Niestety swojskość staje się obca. Pytanie
tylko dla kogo?
Karolina Robak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz