wtorek, 9 lutego 2016

Marta Szarejko "Zaduch. Reportaże o obcości"


Do mojego wyobrażenia o świecie – które jest dalekie od orwellowskiej prozy – coraz częściej przenika określenie obcy. Kulturowo, religijnie, narodowościowo... Książka Marty Szarejko „Zaduch. Reportaże o obcości” skazuje na to miano kolejną grupę – migrantów ze wsi do miasta.

Szesnastu młodych ludzi to szesnaście historii, które stanowią szkielet budowy książki. Każdy z bohaterów został wychowany w małym miasteczku lub przysiółku, które w dorosłym życiu zamienił na Warszawę, najczęściej podążając za lepszym wykształceniem lub pracą. Przejęcie wzorców od mieszkających dłużej w mieście, pozwoliło im na powolną adaptację. Motywy przeprowadzki i sposób życia rozmówców były bardzo podobne. Dlatego, aby nadać kolorytu wypowiedziom bohaterów, autorka postanowiła przypisać im jakieś cechy szczególne. Poznajemy Tomasza od sprzątaczek, Annę od mezaliansu czy Katarzynę od poczucia winy.

Uczucie, które nieodłącznie towarzyszyło prawie wszystkim bohaterom to wstyd – pochodzenia, braków w edukacji, warunków ekonomicznych ich rodzin. Największą stratą okazało się poczucie przynależności do miejsca – nigdzie nie czują się jak u siebie, mają problem z własną tożsamością. Chórem potrafili wyliczyć zalety przebywania w mieście, po czym uwypuklić jego wady, a na dokładkę bezwzględnie skrytykować miejsce pochodzenia. W gąszczu zarzutów wobec stylu życia na wsi pojawił się Michał od lazanii, który pewien siebie powiedział: „No więc ja się nie wstydzę, ale też nie jestem dumny – nie wiem, jak można być dumnym z pochodzenia, tak samo jak nie wiem, jak można się go wstydzić. Żadna duma, żaden wstyd, przecież sam tego nie wybierasz.” Jestem wdzięczna mu za tę myśl, bo jest jednym z niewielu promyków światła w ponurym pejzażu życia migranta, który wyłania się z reportażu.

„Zaduch...” wywołuje we mnie mieszane uczucia. Z przyjemnością sięgnęłam po tekst, który dotyczy polskich kwestii społecznych i bardzo aktualnego tematu – wzmożonego napływu młodych ludzi do Warszawy. Rozczarowanie przyszło dość szybko. W moim odczuciu reportaż Marty Szarejko nie jest pełnowymiarowy, a raczej przyczynkarski. W większości bohaterowie powtarzają się, prezentują zbliżone poglądy, pochodzą z podobnych rodzin. Taki dobór stwarza bardzo subiektywny i nieprawdziwy obraz nowych mieszkańców stolicy. Trudno się zgodzić, że prawie wszyscy z małych miejscowości są zacofani cywilizacyjnie, dzieli ich przepaść kulturowa z rodowitymi mieszczanami i stale czują się gorsi. Tym samym autorka wzmocniła stereotyp wsi – zacofanej, niedawno zelektryfikowanej, w której wszyscy są po szkole podstawowej. Moim zdaniem pisząc taką książkę ma się wielkie narzędzie pozwalające zminimalizować uprzedzenia. Marta Szarejko z tego nie skorzystała. Wydaje mi się, że reportaż byłby ciekawszy i w pełni rzetelny, gdyby znalazło się w nim miejsce na wypowiedzi osób, czujących się dobrze w mieście, bez kompleksów patrzących na siebie i swoje małomiasteczkowe rodziny. Warto byłoby również wzbogacić tekst o wypowiedzi Warszawiaków (dla których w większości– jak przyznała autorka w jednym z wywiadów – nie ma znaczenia pochodzenie mieszkańców stolicy). Pomimo wielu zastrzeżeń do tekstu, uważam, że dziennikarka jest baczną obserwatorką życia i ma świetne wyczucie w doborze tematów (jej poprzednie książki dotyczyły bezdomnych i kobiet w trudnych sytuacjach życiowych). Wielkim atutem książki jest skondensowany i konkretny język, nadający wyjątkową atmosferę.

Bohaterowie reportażu Marty Szarejko "zadusili" mnie swoim stałym brakiem poczucia własnej wartości, niepewnością sytuacji, tęsknotą i rozdarciem. Wszystkie stany emocjonalne, które im towarzyszą codziennie, sprawiają, że czują się wykluczeni. Niestety swojskość staje się obca. Pytanie tylko dla kogo?

Karolina Robak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz