Tasmania - wyspa znajdująca się w linii prostej 16 tysięcy kilometrów od Polski, na południe od wybrzeży Australii; dalej na południe jest już tylko Antarktyda. To kraina najlepszej na świecie whisky, ostryg spożywanych przez smakoszy stojących po kolana w morskiej wodzie i śnieżnobiałej Wineglass Bay – jednej z najpiękniejszych plaż świata. Jednak Flanagan w „Klaśnięciu jednej dłoni” zabiera nas do Tasmanii rozkopanej, z robotniczymi hotelami, oplatanej przewodami elektrycznymi, zimnej, niegościnnej i smaganej wiatrem. Nie towarzyszymy turystom, lecz uchodźcom ze Słowenii – Bojanowi Bulohowi i jego córce Sonji.
Akcja
powieści rozpoczyna się w 1954 roku w osadzie Butlers Gorge na Tasmanii, kiedy
Maria Buloh wychodzi z domu z walizką w śnieżycę, zostawiając płaczącą w chacie
córkę Sonię i męża Bojana, pijącego w knajpie. Maria i Bojan są uchodźcami
wojennymi i przeżyli „potworności, których nie można ubrać w żadną historię”.
Przeżyli, choć w środku są martwi. Maria odchodzi. Bojan pozostaje z wiedzą o
tym, że „ludzie to bestie”:
„Mógłby
płakać, ale wierzył, że łzy są dla żywych tym samym, czym kwiaty dla zmarłych:
dowodem na daremność uczuć”.
Pije i bije
swoją córkę, aby jej tę wiedzę w jakiś sposób przekazać.
Sonja dobrze
odrabia swoją lekcję – uczy się, że nie może płakać, jej miłość do ojca przemienia
się w nienawiść a nienawiść w pustkę; uprzedmiotowiona Sonja staje się
nierzeczywista.
Sonja i Bojan dostają szansę na odrodzenie. Bojan zakochuje się w Jean i razem z Sonją
zamieszkuje na jej farmie, gdzie zbierają jabłka, z których robią jabłecznik.
Jednak ojciec i córka przez wcześniejsze doświadczenia są pełni lęku i nie
wierzą w miłość. Pewnego dnia Sonja widzi Jean i
Bojana leżących na wysokim drewnianym łóżku i skąpanych w słońcu.
„Pomyślała,
że biją od nich wielkie odprężenie i szczęście, że tutaj Jean i ojciec znaleźli
oazę spokoju. Dotąd Sonja wielokrotnie przynosiła herbatę do sypialni, czasem nawet rozmawiała przez chwilę, ale wstydziła się Jean, więc zawsze wychodziła szybko pod byle pretekstem. Lecz tego ranka uświadomiła sobie, że jej nieśmiałość znikła, że najbardziej na świecie pragnie w
tej chwili dołączyć do nich w tej oazie, wdrapać się na wysokie drewniane łóżko
z Bojanem i Jean i poczuć tę rzekę światła rozlewającą się dokoła. Podniosła
oczy na Jean, a ta odgarnęła kołdrę zapraszająco i Sonja ruszyła, znalazła się
o krok od ciepłych rozmarzonych objęć, lecz nagle Bojan, poza polem widzenia
Jean, pokręcił głową i przepędził córkę machnięciem ręki.
Dwa drobne gesty, nic więcej. A jednak rozdzierające.”
Bojan Buloh,
jako imigrant ze Słowenii, jest przez Australijczyków nazywany "bambo". Pracuje
ciężko przy budowie elektrowni i stać go tylko na "bambo-klitkę". Sonja, w zamian
za wyrzeczenie się swojej tożsamości, ma co najwyżej szansę na zamaskowanie się
w australijskiej klasie średniej. Nie jest w stanie nikomu zaufać, otworzyć się
przed drugim człowiekiem. Jako dorosła kobieta mieszka w Sydney, gdzie ma
kontrolę nad maską:
„Sydney
gwarantowało stabilną pracę i integralność osoby o nazwisku Sonja Buloh, którą
stworzyła. Tasmania była wiatrem”.
Decyduje się jednak wrócić na Tasmanię. Zrzuca maskę, traci kontrolę i
wystawia się na wiatr. Czuje, że – mówiąc
paradoksalnym językiem mitu – musi stracić życie, aby je odzyskać. Pod czarną,
spaloną ziemią, wśród „nagich szkieletów drzew” Sonja zauważa „zielone pędy
zapowiadające przyszły las”.
Bojan
również przeżywa sytuację mityczną. Jedzie do Sonji, ale w lesie zbacza z
wyznaczonej trasy, aby odwiedzić miejsce, w którym kiedyś budował tamę. Właśnie
w tym momencie tama pęka i Bojan w swoim starym, wiernym, rozklekotanym
samochodzie mierzy się z żywiołem. Kieruje swój
samochód wprost na pędzącą falę. Musi zginąć, aby się odrodzić. Musi zrozumieć, że te potworności, które stały się jego udziałem, przeżywają wszyscy. Kiedy spojrzy na życie z perspektywy mitologicznej, może zobaczyć niewinność w zbrodni i porozumieć się z Sonją bez słów.
Mowa jest
kolejnym wielkim tematem tej powieści. Flanagan często posługuje się środkami
językowymi właściwymi poezji. Używa metafor zestawiających przeżycia wewnętrzne
człowieka ze zjawiskami ze świata natury. Ale język ma też istotny wpływ na
życie Sonji i Bojana. Trudno uniknąć tego tematu w powieści o emigrantach.
Chociaż Bojan zna dwa języki: słoweński i angielski, to pierwszy z nich jest
już martwy, a drugi nigdy nie będzie żywy, nigdy nie stanie się jego językiem,
zawsze będzie mu brakować słów, aby wyrazić to, co jest dla niego istotne. Sonja
w pewnym momencie mówi, że „są rzeczy, które znaczą więcej niż słowa”, na co
poruszony ojciec odpowiada jej w taki sposób:
„Łatwo ci
tak mówić, bo znasz wiele słów (…). Znajdujesz mowę. A ja tracę. Nigdy nie
starczało mi słów, coby powiedzieć ludziom, jak myślę i czuję. Nigdy nie
starczało mi słów, coby znaleźć dobrą robotę”.
Ale Sonja
również nie ma słów do opisania swoich przeżyć wewnętrznych. Uważa, że
słowa są w tej materii niewiarygodne. Często nuci słoweńską kołysankę, którą
śpiewała jej matka, ale i tu słowa nie niosą ze sobą sensu. Jedynie ich brzmienie i melodia wyrażają emocje.
„Klaśnięcie
jednej dłoni” to przede wszystkim powieść o uczuciach. Dzięki temu, mimo że po angielsku została wydana prawie 20 lat temu, pozostaje aktualna. Uważam ją za ważny głos w sprawie syryjskich emigrantów, bo po jej przeczytaniu nie będziemy już mogli dystansować się wobec
uchodźców, spoglądając na nich tylko przez pryzmat ekonomii. Być może wtedy
użyjemy empatii.
Paweł Niesiołowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz