Książka opowiada o czterech przyjaciołach, którym towarzyszymy od początku ich znajomości, czyli od college'u, do końca życia. Mógłby to być poczwórny Bildungsroman, gdyby nie to, że od pewnego momentu w centrum naszej uwagi znajduje się Jude – i tak już jest do końca książki. Poznajemy jego losy z punktu widzenia kilku bliskich mu osób oraz jego własnego, w retrospekcjach odkrywamy traumatyczne przeżycia bohatera. Dzieciństwo Jude'a było koszmarem. Jest wiele powieści, których bohater doznaje w młodości strasznych krzywd, jest biedny i samotny, następnie dzięki sile charakteru i ciężkiej pracy zdobywa wszystko, o czym kiedyś mógł tyko marzyć – pieniądze, władzę, miłość, lecz przeszłość przypomina mu o sobie. Dobrym przykładem są „Nędznicy” Wiktora Hugo. „Małe życie” odwzorowuje ten schemat w skrajny, nieomal groteskowy sposób. Jude'a spotykają niewyobrażalnie straszne rzeczy, przez całe swoje dzieciństwo żyje wśród potworów. Za to od czasu college'u jego los się odmienia – mężczyzna osiąga ogromny sukces, poznaje wielu oddanych przyjaciół. No i przeszłość przypomina mu o sobie. Jednak „przypomina” to nie jest właściwe słowo. Oryginalność „Małego życia” w wykorzystaniu tego schematu polega na tym, że Jude nie jest w stanie zapomnieć o przeszłości ani na chwilę. Mimo wywalczenia sobie odrobiny godności, nie może zawalczyć o szczęście, bo przeszłość naznaczyła jego umysł i ciało, przez co jego dorosłe życie przypomina drogę krzyżową – powtarzalność upadków nabiera niemal litanijnego wyrazu.
„Małe życie” to powieść o ciele, które jest chore, boli, otwierają się w nim rany, gnije. Wstręt i poczucie winy jakie odczuwa Jude względem swojego ciała, upokorzenie, które zadaje ono jego pięknej duszy, przypomina chrześcijańskie żywoty świętych. Jude jest męczennikiem ciała, trędowatym. Tnie się, aby dać upust zbyt silnym emocjom, ale też ukarać się – jest to współczesna forma samobiczowania. Jednak Bóg umarł. Sens życiu bohatera może nadać tylko garnitur zakładany codziennie rano do pracy, ulgę przynosi mu dopiero zastąpienie chorych nóg protezami. W bezbożnym świecie „Małego życia” jest jednak jakaś świętość – przyjaźń. Jude pozwala Willemowi wcierać krem w blizny na swoich plecach.
Autorka „Małego życia” w wywiadzie dla „Książek” powiedziała, że młodość spędziła wśród kobiet, dlatego później uwielbiała obserwować mężczyzn, zachowywała się wśród nich jak antropolożka. W swojej książce spróbowała opisać męską przyjaźń lub miłość, która jest obarczona wieloma kulturowymi zakazami, np. mężczyźni nie powinni okazywać względem siebie pewnych emocji, poruszać wspólnie niektórych tematów. Dlatego Jude i Willem muszą pokonać wiele przeszkód, aby zbliżyć się do siebie. Jednak relacja między bohaterami nie poddaje się schematom. Mimo zauważalnej idealizacji i sentymentalności, jej przedstawienie jest dla mnie największą wartością tej książki – pokazuje miłość, która nie potrzebuje społecznych form, aby znaleźć dla siebie sposób wyrazu. Jude i Willem kochają się, ale ich związku nie definiuje homoseksualizm (gdyby trzeba było nadać im tego typu etykietki – Willem byłby biseksualny, Jude raczej aseksulany). Ich miłość to przede wszystkim przyjaźń, której dopełnieniem może stać się erotyzm.
„Małe życie” to nie jest arcydzieło. Rzadkie metafory rozczarowują swoją konwencjonalnością, najciekawsze myśli bohaterów krążą wokół sedna tematu i domagają się lepszego wyrazu. Powieść oddziałuje przede wszystkim na emocje czytelnika, które stara się doprowadzić do wrzenia. Po lekturze w mojej pamięci pozostały sceny ludzkiego cierpienia i czystej przyjaźni. Za mało, aby mieć poczucie obcowania z dziełem pełnym, do którego nie można nic dodać, a wycięcie jednej sceny wywołałoby poczucie straty. Wystarczy jednak do wywołania w czytelniku potrzeby wysiłku poddania swojego życia kolejnej pogłębionej refleksji, pragnienia doświadczania go w czystszej formie, gdy czujemy, że codzienne przeżycia dotykają naszej istoty.
„Małe życie” to powieść o ciele, które jest chore, boli, otwierają się w nim rany, gnije. Wstręt i poczucie winy jakie odczuwa Jude względem swojego ciała, upokorzenie, które zadaje ono jego pięknej duszy, przypomina chrześcijańskie żywoty świętych. Jude jest męczennikiem ciała, trędowatym. Tnie się, aby dać upust zbyt silnym emocjom, ale też ukarać się – jest to współczesna forma samobiczowania. Jednak Bóg umarł. Sens życiu bohatera może nadać tylko garnitur zakładany codziennie rano do pracy, ulgę przynosi mu dopiero zastąpienie chorych nóg protezami. W bezbożnym świecie „Małego życia” jest jednak jakaś świętość – przyjaźń. Jude pozwala Willemowi wcierać krem w blizny na swoich plecach.
Autorka „Małego życia” w wywiadzie dla „Książek” powiedziała, że młodość spędziła wśród kobiet, dlatego później uwielbiała obserwować mężczyzn, zachowywała się wśród nich jak antropolożka. W swojej książce spróbowała opisać męską przyjaźń lub miłość, która jest obarczona wieloma kulturowymi zakazami, np. mężczyźni nie powinni okazywać względem siebie pewnych emocji, poruszać wspólnie niektórych tematów. Dlatego Jude i Willem muszą pokonać wiele przeszkód, aby zbliżyć się do siebie. Jednak relacja między bohaterami nie poddaje się schematom. Mimo zauważalnej idealizacji i sentymentalności, jej przedstawienie jest dla mnie największą wartością tej książki – pokazuje miłość, która nie potrzebuje społecznych form, aby znaleźć dla siebie sposób wyrazu. Jude i Willem kochają się, ale ich związku nie definiuje homoseksualizm (gdyby trzeba było nadać im tego typu etykietki – Willem byłby biseksualny, Jude raczej aseksulany). Ich miłość to przede wszystkim przyjaźń, której dopełnieniem może stać się erotyzm.
„Małe życie” to nie jest arcydzieło. Rzadkie metafory rozczarowują swoją konwencjonalnością, najciekawsze myśli bohaterów krążą wokół sedna tematu i domagają się lepszego wyrazu. Powieść oddziałuje przede wszystkim na emocje czytelnika, które stara się doprowadzić do wrzenia. Po lekturze w mojej pamięci pozostały sceny ludzkiego cierpienia i czystej przyjaźni. Za mało, aby mieć poczucie obcowania z dziełem pełnym, do którego nie można nic dodać, a wycięcie jednej sceny wywołałoby poczucie straty. Wystarczy jednak do wywołania w czytelniku potrzeby wysiłku poddania swojego życia kolejnej pogłębionej refleksji, pragnienia doświadczania go w czystszej formie, gdy czujemy, że codzienne przeżycia dotykają naszej istoty.
Paweł Niesiołowski
Po przeczytaniu recenzji z pewnością sięgnę po książkę 😊
OdpowiedzUsuń