środa, 29 czerwca 2016

Daniel Galera Broda zalana krwią”


Powieść ta posiada wiele cech mitu. Jej nienazwany bohater traci wszystko i wyjeżdża na koniec świata – do rybackiej wioski Garopaby, w której przed laty w tajemniczych okolicznościach został zabity jego dziadek. Przebywając w Garopabie, stopniowo upodabnia się do przodka (zapuszcza brodę, chudnie, zmaga się z wrogością mieszkańców), spotyka magicznych pomocników, pokonuje wrogów, przechodzi próby. Jak mówi o życiu bohatera na Garopabie jego przyjaciel Małpiszon: „to rytuał przejścia”.
Bohater jest instruktorem pływania i triatlonistą. Nie czyta książek, ale bywa refleksyjny i kategoryczny w myśleniu. Ma rzadką chorobę, prozopagnozję, która sprawia, że nie potrafi odróżniać ludzkich twarzy. Twarz ukochanej osoby, a nawet własną, zapomina bardzo szybko – przy każdym spotkaniu, spojrzeniu na zdjęcie lub w lustro, poznaje ją na nowo.

Pewnego dnia wybiera się do buddyjskiego klasztoru na grupową medytację, ale przekonuje się tylko, że to nie jest dla niego. On doszedł do tego samego w zupełnie inny sposób – podczas długodystansowych biegów i pływania w oceanie. Zgadza się, że indywidualność to tylko iluzja, a wszystko jest połączone ze sobą w ruchu. Ma jednak problem z ideą odradzania. Skoro ego jest tylko złudzeniem, to jak może się odradzać? Nawet jeśli nie odradza się istota, a tylko stany umysłu – dla niego to nie ma sensu. Można odnieść wrażenie, że bohater chce, żeby śmierć wszystko zakończyła.

Te rozważania poznajemy na początkowym etapie jego pobytu w Garopabie. Bohater mitu musi przejść wewnętrzną przemianę. Miejscem świętym w tym przypadku jest między innymi grota nad brzegiem oceanu, gdzie mężczyzna: „nagle, bez zapowiedzi, zauważa z niesamowitą jasnością coś, co chciał zobaczyć już dawno temu, i zaczyna płakać ze szczęścia”. Nie dowiadujemy się, co to jest, tak jakby nie mógł tego opowiedzieć. Wiemy, że chciałby mieć teraz przy sobie najbliższych, nawet tych, których ma ochotę nienawidzić, ale nie potrafi. Niczego nie jest w stanie nienawidzić.

Jednak po rytuale przejścia spotyka się z dawną ukochaną i nie przebacza jej ani swojemu bratu, mimo że ich kocha i jest przekonany, że nie mieli wyboru – musiało się stać to, co się stało. Stwierdza, że człowiek nie ma wyboru, ale musi żyć tak jakby go dokonywał. To, co "wybiera" staje się rzeczywiste i nie można tego unieważnić. Empatia nie służy przebaczeniu, a jedynie zrozumieniu.

Przemieniony bohater nie wspomina już o odradzaniu, a my możemy się zastanowić nad tym, czy doświadczenie w grocie i przejście innych prób, zmieniło jego poglądy na ten temat. Jak ma się do tego jego paradoksalne spojrzenie na wolny wybór, odpowiedzialność i przebaczenie? Czy możliwość odradzania się sprawia, że wybór dokonany przez człowieka ma większe znaczenie, czy wręcz przeciwnie – łatwiej jest mu zacząć od nowa, czyli przebaczyć. Uważam, że bohater po rytuale przejścia zaakceptował możliwość odradzania się, a nawet więcej – dostrzegł je w swoim życiu i w świecie. Sprzeczność między brakiem wyboru i odpowiedzialnością za wybór jest analogiczna do konfliktu iluzji indywidualności i odradzania się.

Omawiany buddyjski paradoks świetnie przedstawia narracja „Brody zalanej krwią”. Jest poprowadzona w trzeciej osobie liczby pojedynczej, w czasie teraźniejszym. W tekście wypowiedzi bohaterów zlewają się ze słowami narratora, nie są one oddzielone od siebie graficznie w tradycyjny sposób. Mimo to czytelnik z łatwością rozróżnia to, o której postaci jest mowa i kto się wypowiada.

Obrazem tego paradoksu jest też niecodzienna choroba bohatera. Twarz jest najlepszym wyrazem ego (jeszcze w XX wieku naukowcy opisywali zależność zachodzącą pomiędzy fizjonomią a charakterem człowieka). Bohaterowi, który zapomina twarze, udaje się rozpoznać znajomych po kształcie dłoni lub sposobie poruszania się. W porażkach takiej identyfikacji jego ukochana Jasmim widzi zwykłą próżność.

W celu rozjaśnienia ukazanego w „Brodzie zalanej krwią” buddyjskiego paradoksu odwołam się do pojęć ze starożytnej greki. Grecy mieli dwa słowa nazywające życie: „zoe” i „bios”. „Zoe” oznaczało życie w jego ciągłym, odradzającym się wymiarze, którego obrazem już od epoki minojskiej na Krecie był bluszcz, wąż, byk, czy Dionizos pod różnymi postaciami. Natomiast „bios”, od którego pochodzi słowo „biografia” to życie w jednostkowej i skończonej postaci, które podlega śmierci. Obrazuje je dusza wstępująca w „zoe”, a w micie: mistyczne zaślubiny Persefony z Dionizosem. Próżność może prowadzi do utożsamienia się z „biosem” i niedostrzegania „zoe” – w takim przypadku buddyjska idea odradzania się jest niezrozumiała. W trakcie obrzędu przejścia bohater „Brody zalanej krwią” utożsamia się z nieśmiertelnym „zoe”, którego obrazem w brazylijskiej powieści jest ocean.
 
Paweł Niesiołowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz