Toni Morrison to amerykańska pisarka, w 1993 roku nagrodzona literackim Noblem za to, że w powieściach o „silnej wizji literackiej” i „poetyckich wartościach” przedstawia „najważniejsze problemy amerykańskiej rzeczywistości”. „Pieśń Salomonowa” ukazała się w 1977 roku, w Polsce po raz pierwszy wydał ją „Czytelnik” w 1980, w tym roku wyszła u nas po raz drugi w „Świecie Książki”. Recenzje, na które natrafiłem w internecie, niewiele pogłębiają uzasadnienie wręczenia nagrody sformułowane przez komisję noblowską. Recenzenci najczęściej podkreślają poetyckość „Pieśni Salomonowej”, która niestety staje się dla nich usprawiedliwieniem ograniczenia się do enigmatycznego wyliczenia towarzyszących lekturze książki nastrojów. Uważam, że to zbyt ciekawa powieść, aby na tym poprzestać.
Głównym bohaterem książki jest Macon Nieboszczyk zwany Mleczarzem. Akcja powieści dzieje się w społeczności Afroamerykanów i obejmuje większą część XX wieku (Toni Morrison urodziła się w wielodzietnej czarnoskórej rodzinie robotniczej w 1931 roku). Nazwisko Nieboszczyk (w oryginale Dead) zostało nadane wyzwolonemu z niewolnictwa dziadkowi bohatera przez pijanego białego urzędnika. Było wynikiem pomyłki, której nieczytający i niepiśmienny Macon (wszyscy męscy przedstawiciele rodu noszą to samo imię) nie mógł na miejscu skorygować. I tak zostało.
Nazwiska w czarnoskórej społeczności często były oryginalne i zazwyczaj oznaczały jakąś cechę charakteru noszącej je osoby. Nazwisko Nieboszczyk ma wiele znaczeń. W książce mówi się między innymi o symbolicznym zerwaniu Macona z dawnym życiem niewolnika. Ciekawsze jest jednak odczytanie tego nazwiska jako zwiastuna procesu utraty tożsamości przez noszące je osoby, który - paradoksalnie - rozpoczął się w momencie odzyskania wolności. Macon po wyzwoleniu pracował ciężko na roli, zwiększając stopniowo powierzchnię dzierżawionej ziemi. Macon Nieboszczyk junior musiał jednak zacząć od nowa w mieście. Etos pracy zdegenerował się w jego życiu. Stał się biznesmenem – wyznawcą patriarchalnego kapitalizmu białych – i poświęcił swoje życie zarabianiu pieniędzy, kosztem własnej rodziny. Jego syn z kolei nie musi się martwić o pieniądze, ale brakuje mu związku z tradycją. To człowiek bez tożsamości, uważający, że wszystko mu się należy.
Stąd też „Mleczarz”. Przezwał go tak miastowy plotkarz Freddie, który nakrył jego matkę na karmieniu syna piersią w czasie, gdy Macon był już na to zbyt duży. Wyzuty z czarnej kultury, wykluczony przez białych, Mleczarz nie posiada rytuałów, które pozwalały jego przodkom dojrzeć, określić się, zmężnieć. W wieku 30 lat wciąż należy do świata matki, mimo że jest mu ona obojętna. Mleko symbolizuje tu infantylność. Ta patologia znajduje odzwierciedlenie w jego fizyczności – Mleczarz utyka. Jednak nie całkiem umarł, dlatego marzy o lataniu, chce opuścić ten świat, do którego nie czuje przynależności. Ojciec opowiada Mleczarzowi o złocie znalezionym i straconym przez niego w dzieciństwie na południu. Zleca mu jego odnalezienie. Ono ma mu zapewnić materialną niezależność. Tak rozpocznie się podróż Mleczarza, która przyniesie mu coś więcej niż bogactwo.
Zaczyna się tutaj typowy mit o bohaterze. Mleczarz odwiedza ziemie swoich przodków, aby odnaleźć złoto. Opuszcza znany i bezpieczny świat i przenosi się na dzikie południe. Co ciekawe – pokonuje część drogi samolotem, zatem w pewnym sensie spełnia swoje marzenie o lataniu. Walczy z przeciwnikami. Traci atrybuty swojego dotychczasowego życia, takie jak samochód, czy zegarek. Posiada teraz tylko to, z czym przyszedł na świat lub czym nauczył się władać. Wkracza w nową przestrzeń i inny czas – ziemię świętą zwróconą ku centrum i czas cyklicznie powtarzających się w przyrodzie pór roku. Poznaje własną historię. Odzyskuje utraconą więź z naturą. Nie znajduje złota, ale dostaje nagrodę godną bohatera – przekracza próg wtajemniczenia i staje się dorosły. Tradycyjnie chłopiec stawał się mężczyzną na polowaniu. Mleczarz idzie na łowy ze starymi mężczyznami z południa. W ciemnym lesie przechodzi przemianę. Wychodzi z niego pewny siebie, naturalny, silny dzięki poczuciu odzyskania związku z ziemią, drzewami i zwierzętami:
„Pohukiwali i zaśmiewali się przez całą drogę do samochodu, drocząc się z Mleczarzem i prowokując do wyznań, jak bardzo się bał. A on im opowiadał. Śmiejąc się przy tym bez żadnego skrępowania, głośno i długo. I szczerze. Znajdował bowiem przyjemność w zwykłym stąpaniu po ziemi. Tak jakby z niej wyrósł, jakby jego nogi były łodygami, pniami drzew, tą częścią ciała, która jak korzeń wrasta w grunt – i czuł się z tym dobrze, tu, na ziemi, po której stąpał. I nawet przestał utykać”.
Okazuje się, że złoto zawsze było na wyciągnięcie ręki, a „aby latać, wystarczy zaufać przestworzom”. Te sformułowania mogą brzmieć nieco banalnie, ale nie rażą czytelnika, ponieważ stanowią część oryginalnej historii o początkach i przemianach czarnej Ameryki oraz wynikają z mitycznego charakteru opowieści.
Bohater mitu nie poradziłby sobie z przeciwnościami jakie napotyka na swojej drodze, gdyby nie trafił na magicznych pomocników. W „Pieśniach Salomonowych” są to czarni myśliwi, kobieta o imieniu Słodycz, Salomon i przede wszystkim Piłat – siostra Macona seniora. Charakteryzuje ich związek z tradycją, siła, namiętność, wolność, porozumiewanie się z naturą i duchami. Taka jest Piłat. Mimo, że towarzyszy ona Mleczarzowi od urodzenia, należy do innego świata niż jego rodzice. W jej ubogim domu panuje naturalność, spontaniczność i zmysłowość, którą bohater odnajdzie potem podczas swojej wyprawy na południe. Kiedy tam przebywał „nie czekał, aż to się skończy, do niczego nie potrzebował się zmuszać”. Domownicy nie jedzą tam określonych posiłków o regularnych porach, tylko to co się trafi, wtedy gdy mają na to ochotę. Czasem przez kilka dni odżywiają się samymi owocami. Kiedy ktoś z jej bliskich znajdzie się w niebezpieczeństwie lub zostanie skrzywdzony, Piłat jest zdolna do wszystkiego – jej twarz tężeje, staje się maską.
Podczas lektury nasuwały mi się pojęcia takie jak „literatura kobieca”, czy „czarna literatura”. Próbowałem za ich pomocą oddać wyjątkową atmosferę tej powieści, pewien styl życia i pisania. Niektórzy uważają posługiwanie się tymi określeniami za szkodliwe uleganie stereotypom, z czym się częściowo zgadzam. Zastanawiam się jednak nad znaczeniem tych pojęć w procesie emancypacji. Być może kobiety i Afroamerykanie mają swoje własne języki, które należy kultywować i opisywać, aby nie zostały one zawłaszczone przez patriarchalną narrację i nie stały się językami martwymi jak ród Nieboszczyków. „Pieśń Salomonowa” jest udaną próbą odzyskania tych języków i nadania im mocy sprawczej.
Paweł Niesiołowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz