wtorek, 27 maja 2014

Karl Ove Knausgard „Moja walka”



Poznanie siebie to jedno z najważniejszych zadań człowieka. Literatura zdaje się być do tego właściwym narzędziem. Tym bardziej, że pisanie czyni człowieka samotnym, a samotność to ważny warunek zaistnienia samoświadomości. W dobie rozkwitu literatury faktu, kiedy powstaje wiele dobrych reportaży, które pomagają współczesnemu inteligentowi zrozumieć rzeczywistość, jest zapotrzebowanie na autobiografie. Pewne traumy są przecież powszechne – szczególne miejsce zajmują wśród nich te związane z rodzicami. Karl Ove Knausgard skupia się na swojej relacji z ojcem, w której, jak to czasem bywa, miłość przewyższa tylko nienawiść.

Należy przy tym podkreślić, że powieść Szweda to nie jest standardowa autobiografia. Nie mamy tu do czynienia z chronologicznym układem zdarzeń, w którym poszczególne fakty z życia autora zajmują tyle miejsca, na ile obiektywnie zasługują. Jest to raczej coś, co nazwałbym "autobiografią obsesyjną" – pisarz chce przebić się do głębokiego znaczenia najbardziej bolesnych wydarzeń z własnego życia, potrafi przez kilkaset stron opisywać jeden dzień, poznanie siebie staje się jego obsesją. Uprawia przy tym skrajny ekshibicjonizm, zahaczający o masochizm, gdy w brutalny sposób zmaga się ze swoimi słabościami przed czytelnikiem, chce powiedzieć wszystko. Jest to akt wiary w literaturę, która umożliwia transgresję.

Pisarz, który odważa się na taki akt, musi się liczyć z wykluczeniem społecznym i utratą najbliższych mu osób. Karl Ove zdaje sobie z tego sprawę: „to, co zrobiłem, jest niemoralne i pozbawione empatii. Nie można ranić, upokarzać innych. Zdecydowałem, że to zrobię. Pisanie zakłada odcięcie się, człowiek musi być sam”. Podobną odwagę w służbie literaturze odkryłem do tej pory chyba tylko u Michela Leirisa.

Knausgard jest często porównywany do Marcela Prousta. Może to niesłusznie zrazić niektórych czytelników (Proust jest bardzo wymagającym autorem), innych z kolei zmylić i rozczarować. Na pewno obaj pisarze mają podobny rozmach – „W poszukiwaniu straconego czasu” składa się z siedmiu tomów, a „Moja walka” z sześciu (w Polsce ukazał się dopiero tom pierwszy). Szwed i Francuz potrafią doskonale oddawać subtelne odczucia i wrażenia, szczegółowo i szeroko opisują z pozoru mało istotne wydarzenia, włączają też do tekstu genialne refleksje o charakterze filozoficznym. Jednak style mają skrajnie odmienne. Proust jest znany z długich, ciągnących się czasem przez całe strony, zdań bogatych w oryginalne metafory i wyszukane epitety. Z kolei Knausgard zdecydował się na formę surową, oszczędną, niemal przezroczystą. Słów używa celnie i precyzyjnie, a rzadkie metafory są zachwycające w swojej prostocie. Uważam, że to dobry wybór, ponieważ zadanie poznania siebie i powiedzenia wszystkiego wymaga, aby podporządkować temu celowi nie tylko treść, ale i formę.

Paweł Niesiołowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz