Niegdyś Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” założył w Polsce akademię smorgońską. Nie była
to uczelnia w powszechnym rozumieniu: wykładowcy nie mieli tytułów naukowych, a
studenci matury. Wychowankami takiej
szkoły były… niedźwiedzie. Zwierzęta poddawano tresurze: uczono tańca, marszu,
stania na dwóch łapach. „Niedźwiedzią wszechnicę” zamknięto na początku XIX w. Podobne
praktyki odbywały się w Bułgarii - tyle, że do 2007 r.
Wela to ukochana niedźwiedzica
Mirczewa. Wspólnie przeżyli wiele lat. Ona – od urodzenia w niewoli z metalowym kółkiem w
nosie i smyczą, on – z nimbem chwały, poczuciem wyższości i pełnymi kieszeniami
pieniędzy. Idealny, toksyczny związek…
Para zyskała szczyt popularności w
okresie komunizmu. Wraz z nastaniem rządów demokratycznych i wejściem do UE, w
Bułgarii zakazano tresury niedźwiedzi. Mirczew musiał rozstać się z podopieczną.
Wela – podobnie jak inne zniewolone niedźwiedzie – trafiła do (sic!) Parku
Tańczących Niedźwiedzi. W rezerwacie próbowano przywrócić zwierzęta do
naturalnego, swobodnego życia. Ale one nie potrafiły zaistnieć na nowo, nie
radziły sobie z wolnością.
Tak jak bułgarskie niedźwiedzie
– zniewolone, ciągnięte za sznurek, a później oswobodzone – kraje postkomunistyczne
nie zawsze potrafią wykorzystać otrzymaną wolność. Mieszkańcy Kuby nadal – jak boga – wielbią Fidela
Castro, Gruzini są dumni, że Stalin urodził się w Gori, w Serbii organizuje się
wycieczki pod nazwą „Pop- art Radovan” – śladami Radovana Karadżicia –
odpowiedzialnego za ludobójstwo w Srebrenicy.
„Tańczące niedźwiedzie” to dwie
opowieści. Pierwsza – rozczulająca – o zniewolonych niedźwiedziach. Druga – momentami wprawiająca
w zażenowanie, zawstydzająca i smutna – o krajach, w których zmienił się system
polityczny.
Samodzielnie są to piękne
teksty – o niezależności, miłości, odwadze, chęci zmiany. Natomiast połączenie narracji w konwencji baśni z reportażem politycznym - rozczarowuje. Czytelnik czuje złość do pisarza, że
zakończył opowieść o niedźwiedziach i zaczyna opis szmuglowaniu towarów
na granicy ukraińsko – polskiej.
Odnoszę wrażenie, że autor miał
piękne teksty na dwa różne tematy i trochę na siłę spróbował je połączyć używając
tańczących niedźwiedzi jako metafory państw, wyzwalających się spod komunizmu
lub państw, w których demokracja nie trwa długo.
Pomimo, że powyżej przytoczone
porównanie, nie przekonuje mnie, uważam, że najnowsza książka Witolda
Szabłowskiego jest naprawdę wartościową pozycją. Wzbogaca nas o przeżycia emocjonalne
i intelektualne.
Karolina Robak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz