czwartek, 17 października 2013

Joanna Bator „Ciemno, prawie noc”



Alicja, dziennikarka poczytnej gazety, wraca po latach do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż o tajemniczych zaginięciach dzieci. Zamieszkuje w domu, w którym spędziła dzieciństwo. Nie było ono „sielskie, anielskie”, lecz raczej koszmarne i diabelskie.  Jej starsza siostra, uszkodzona cieleśnie i duchowo przez matkę, popełniła samobójstwo.  Razem z nią umarła piękna wyobraźnia. Ojciec był ślepy – zapatrzony w fatamorganę skarbu. Z relacji rodzinnych bohaterce pozostała tylko potworna trauma.

Zło w powieści Joanny Bator jest niemalże fizyczne, namacalne – roznoszą je kotojady. Dobro reprezentują kociary – stare kobiety w łachmanach, karmicielki kotów. W świecie przedstawionym toczy się walka między dobrem a złem. Podoba mi się to, że – mimo baśniowej dychotomii – nie ma tu łatwego potępienia zbrodniarzy. Matka krzywdzi swoje córki. Kiedyś sama była niewinną dziewczynką i została „zepsuta” – zgwałcona przez żołnierzy.

Na tle okrutnych zbrodni inaczej postrzegamy nienawistne komentarze użytkowników lokalnego forum internetowego. Nie są to wymysły anonimowych idiotów. Rzeczywistość wirtualna staje się miejscem zepsucia. Rozszalały tłum na rynku miejskim zjadający trupa jest jego kolejną formą. Niewiele różni religijnych fanatyków od nowoczesnych młodych ludzi.  „Gdy rozum śpi, budzą się demony”.

Senny nastrój prowincjonalnego miasteczka pozwala czytelnikowi spodziewać się wszystkiego. Ponury listopad jest czasem otwarcia przejść, zatarcia granicy między dobrem a złem. Niczym w dawnym czasie święta, tabu zostają naruszone, zasady przestają obowiązywać. Jednocześnie brakuje wspólnego rytuału, który pozwoliłby obłaskawić raz rozpętane szaleństwo. Policja może wkroczyć zbyt późno.

Paweł Niesiołowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz