Alicja,
dziennikarka poczytnej gazety, wraca po latach do rodzinnego Wałbrzycha, by
napisać reportaż o tajemniczych zaginięciach dzieci. Zamieszkuje w domu, w którym
spędziła dzieciństwo. Nie było ono „sielskie, anielskie”, lecz raczej koszmarne
i diabelskie. Jej starsza siostra,
uszkodzona cieleśnie i duchowo przez matkę, popełniła samobójstwo. Razem z nią umarła piękna wyobraźnia. Ojciec
był ślepy – zapatrzony w fatamorganę skarbu. Z relacji rodzinnych bohaterce pozostała
tylko potworna trauma.
Zło
w powieści Joanny Bator jest niemalże fizyczne, namacalne – roznoszą je
kotojady. Dobro reprezentują kociary – stare kobiety w łachmanach, karmicielki
kotów. W świecie przedstawionym toczy się walka między dobrem a złem. Podoba mi
się to, że – mimo baśniowej dychotomii – nie ma tu łatwego potępienia
zbrodniarzy. Matka krzywdzi swoje córki. Kiedyś sama była niewinną dziewczynką
i została „zepsuta” – zgwałcona przez żołnierzy.
Na
tle okrutnych zbrodni inaczej postrzegamy nienawistne komentarze użytkowników lokalnego
forum internetowego. Nie są to wymysły anonimowych idiotów. Rzeczywistość
wirtualna staje się miejscem zepsucia. Rozszalały tłum na rynku miejskim
zjadający trupa jest jego kolejną formą. Niewiele różni religijnych fanatyków
od nowoczesnych młodych ludzi. „Gdy
rozum śpi, budzą się demony”.
Senny
nastrój prowincjonalnego miasteczka pozwala czytelnikowi spodziewać się wszystkiego.
Ponury listopad jest czasem otwarcia przejść, zatarcia granicy między dobrem a
złem. Niczym w dawnym czasie święta, tabu zostają naruszone, zasady przestają
obowiązywać. Jednocześnie brakuje wspólnego rytuału, który pozwoliłby obłaskawić
raz rozpętane szaleństwo. Policja może wkroczyć zbyt późno.
Paweł Niesiołowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz