Kiedy jakiś czas temu koleżanka zachwaliła mi "Zmierzch",
stwierdziłam, że sprawdzę co tak bardzo fascynuje ludzi w tej lekturze. Dwa razy przeczytałam wszystkie cztery tomy w wersji
polskiej a nadal nie pojmuję co może się tak bardzo podobać. Ludzie, z którymi rozmawiałam na ten temat zwalili winę na
tłumaczenie - że złe, że nie takie jak powinno być - więc przed moje oczy trafiły książki w oryginalnej,
angielskiej wersji. Przyznam, że przeczytanie tego było dla mnie wyzwaniem, ale -
mimo to - nie zauważyłam w tym „dziele życia pani Meyer” nic godnego uwagi.
Pełno tam jest kalk popularnych schematów. Dziwię się L. J. Smith, że jeszcze nie zgłosiła plagiatu. Miłość zakazana, wyrzuty sumienia, życiowe katastrofy,
niegodziwe i mściwe wampiry oraz te „dobre pijawki”. Wszystko w Zmierzchu jest naciągane, monotematyczne i na
kilometr śmierdzące tandetą. Opisy są przesłodzone, także po przeczytaniu może nas
zemdlić. Nie ma tam postaci, które można polubić, ponieważ każda z
nich w pewnym momencie popisuje się swoją nadzwyczajną głupotą oraz okropna
brutalnością. I mimo, że riposty Emetha oraz odzywki Rosalii dawały radę,
nie rekompensowało to wszystkich innych wad. Z tego co pamiętam istoty nadprzyrodzone miały straszyć,
sprawiać, że serce nam bije i koniecznie chcemy zamknąć oczy. Tu natomiast są to istoty, które pociągają ludzi, są „dobre”
i zakochują się w nich czytelniczki "Zmierzchu".
Bella jest strasznie głupiutką nastolatką, bez krztyny
instynktu samozachowawczego. Zauważyłam też fragmenty, po których stwierdzam, że nie umie
zachować się w towarzystwie innych osób. Nie zrezygnowałam z przedstawienia swojej opinii Weronice,
która jest jedną z największych fanek "Zmierzchu" jakie do tej pory poznałam. Ona z kolei powiedziała, że gdyby powstał "Zmierzch" z punktu
widzenia Edwarda na pewno przekonałabym się co do tej autorki.
Bum, bum, prosimy transparenty… W Internecie można przeczytać kilka skradzionych rozdziałów
„Midnight Sun”. Miał być to "Zmierzch Edward". Każda strona opowiada o tym jak to chłopak cierpi… Myśli w stylu: „kocham ją, ale mogę ją zabić", "na pewno ją
zabiję", "musze ją opuścić, ale przecież ją kocham" pojawiają się wszędzie. Po wampirach, które przeżyły od dziesięciu do sześciu dekad
spodziewałam się słownictwa na dużo wyższym poziomie. A chciałabym przypomnieć, że spędzając noce na czytaniu książek i słuchaniu muzyki przez osiemdziesiąt
lat jakoś wykształcamy swoje słownictwo, czyż nie? Edward ma (ok.) osiemdziesiąt lat, większość tego czasu
spędził w samotności, zabijał ludzi i zwierzęta tylko dla zaspokojenia własnych
potrzeb i nagle przy jednej, nic nieznaczącej dziewczynie, mało urodziwej, nie
nad zbyt mądrej oraz śmiertelnej nachodzą go wyrzuty sumienia… Myślę, że mogę darować sobie dalsze narzekanie i wytykanie
wad.
Mnie książka bardzo zawiodła z tego też powodu szerokim
łukiem omijam "Drugie życie Bree Tanner", która jest postacią z "Zaćmienia"
(poświęcono jej jakieś trzy zdania, więc widzimy jaka to istotna postać) oraz "Intruza". Książek Stephanie Meyer nikomu nie polecam, a wręcz odciągam
od pomysłu przeczytania. Moim zdaniem lepiej poświęcić swój czas na mniej
brokatowe wampiry George'a R.R. Martina niż na takie, wyraźmy się kolokwialnie,
barachło.
Monika Godyńska, Klub Krytyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz